Właśnie wróciłam z wyprawy do malowniczej Luizjany. Moim przewodnikiem był zespół Geography of Robots, którego gra Norco zapewniła mi kilka dni pełnych wrażeń. Miała być podróżą sentymentalną, a przyniosła niespodziewane odkrycia, a nawet olśnienia.

Głównym bohaterem Norco jest tytułowa osada położona w pobliżu rafinerii (New Orleans Refinery Company), od której wzięła nazwę. Nie byłabym sobą, czyli imienniczką Tetelo, gdybym nie wyskoczyła stamtąd do Nowego Orleanu, by zajrzeć do sklepiku z akcesoriami voodoo, typowej pułapki na turystów. Miło było znowu pospacerować nad Missisipi, a mrocznej toni jeziora Pontchartrain jeszcze nigdy tak bardzo nie zgłębiałam. Dosłownie.
Moja fascynacja Luizjaną zaczęła się od filmu Harry Angel (Angel Heart) oraz inspirowanej nim gry Gabriel Knight: Sins of the Fathers. Z wcześniejszych lektur znałam już gorzką prawdę o realiach amerykańskiego Południa: o przemocy, cierpieniu, niesprawiedliwości. Jednak popkultura, zwłaszcza w wersji southern gothic, złagodziła nieco ten przygnębiający obraz. Nasyciła go tajemnicą, przyozdobiła niesamowitością, podkreślając zarazem urodę krajobrazu, często nieoczywistą.
Gra Norco między realizmem a magią

W ten właśnie nurt wpisuje się gra Norco, na swój własny, niepowtarzalny sposób łącząc realizm z magią, choć pod tym względem blisko jej do Kentucky Route Zero. Początkowo przyciąga magicznym nastrojem, wykreowanym dzięki grafice retro i klimatycznej muzyce, której słucham także w tej chwili, coraz bardziej się w niej rozsmakowując. Dziwne, ale w oprawie dźwiękowej gry nie przeszkadza mi nawet to zabawne syntetyczne mamrotanie, markujące głosy aktorów.
Nostalgiczny pikselart wydobywa melancholijny urok zarówno naturalnych plenerów, jak lokacji wielkomiejskich, a zwłaszcza industrialnych, z nieszczęsną rafinerią na czele. Rzecz dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, ale miejsce akcji i jego problemy są prawdziwe, a dla Norco największym jest sąsiedztwo. Niestety, nie jedynym, bo poza skażeniem środowiska nawiedzają okolicę katastrofy klimatyczne, głównie powodzie i huragany.

Problemy regionu i lokalnej społeczności poznamy poprzez losy mieszkańców, głównie rodziny Madère oraz galerii spotykanych przez dwie bohaterki postaci. Najpierw zajrzymy do własnego pokoju z dzieciństwa, by zadumać się nad relacjami rodzinnymi. Siostra uciekła z domu i porzuciła bliskich, brat utknął w marazmie i wpadł w tarapaty. Matka ciężko zachorowała i zmarła, córka zawiodła i ma wyrzuty sumienia. Zwykłe ludzkie sprawy wywołują wzruszenie, na przykład w pięknej sekwencji pożegnania z domem rodzinnym.
Jednak nie nuty liryczne przykuły moją uwagę, ale pazur satyry, który znienacka zaczął drapać. Gra Norco może sprawiać wrażenie fantastycznej dystopii albo niewiarygodnej historyjki o tajnych kultach i teoriach spiskowych. Tymczasem nie przedstawia odległej przyszłości, koszmarnego snu ani opowieści idioty. Świat, który zwariował i wypadł z normy, to właśnie ten, w którym żyjemy. To my i nasza teraźniejszość, ujęta metaforycznie.
Gra Norco jako satyra na współczesność

Wiele tu scen gorzkich do przełknięcia, nie brakuje też tragikomicznych. Rozbawił mnie epizod w świątyni komercji, gdy w trakcie motywacyjnego prania mózgów wystylizowana na kapłankę mistrzyni ceremonii wygłasza kazanie o misji, etosie i wszystkich świętych. Nagle jeden ze zgromadzonych przerywa podniosły korporacyjny bełkot prozaicznym pytaniem o firmowe koszulki. Skąd my to znamy…
Zgromadzeni to tłum pozbawionych osobowości i zakłamanych Garrettów. Łączy ich nie tylko wspólne imię i jednakowe koszulki, ale przede wszystkim potrzeba przynależności do grupy, podlegania silnemu autorytetowi i akceptacji w oczach innych. Tutaj wyglądają na wyznawców sekty religijnej, ale mogą być nimi pracownicy korporacji, zwolennicy partii politycznej, zacietrzewieni kibice, żołnierze mafii, zaślepieni followersi…

Zdarzają się w Norco postaci groteskowe i epizody surrealistyczne, ale nie bardziej niż nasza rzeczywistość. Na przykład ludzie w owczym pędzie przedzierający się przez bagna i bezdroża Luizjany na wezwanie z socjalu, bo gdzieś pośrodku niczego ma coś się wydarzyć. Idziemy, bo idą wszyscy – tłumaczą. Albo ten wielce niezależny niszowy bloger, który po przejściu do tv gładko przyjmuje frazeologię walki, by antagonizować, zapędzać do narożnika i „zaorywać”, oczywiście w imię oglądalności.
Pędzimy tak szybko, że gra Norco staje się z każdym dniem bardziej aktualna. Gdy powstawała, odklejony od rzeczywistości influencer, który postanowił zbudować statek kosmiczny, nie budził jeszcze tak jednoznacznych skojarzeń. „Społeczeństwo spektaklu” to pojęcie znane od dawna, ale parę dni temu boleśnie przekonaliśmy się, jak bardzo w nim tkwimy. Nie otaczają nas ludzie, tylko mikro- i nano-influencerzy, którzy reagują na tragedię filmowaniem jej i udostępnianiem w socjalach.

Gra Norco to rewelacyjny debiut utalentowanych twórców, którzy w pracy nad kolejnym projektem mają poprzeczkę zawieszoną wysoko. Dadzą radę, jeśli tylko pozostaną wierni sobie i nie zapragną podobać się wszystkim. Bądźcie sobą, nie bądźcie Garrettami!