
Zwiedzanie Off-Peak miało być tylko chwilowym wytchnieniem od skomplikowanych łamigłówek. Jednak świat gier Cosmo D okazał się na tyle intrygujący, że postanowiłam się w nim zatrzymać na dłużej. Wynajęłam więc pokój w miejscowym hotelu, gdzie znajduje się The Norwood Suite.
Mało brakuje, by tytuł gry był dwuznaczny, bo suite to zarówno apartament hotelowy, jak i termin muzyczny. Obydwa tłumaczenia byłyby uprawnione; pierwsze w sensie dosłownym, drugie bardziej metaforycznym. Peter Norwood to legendarny muzyk, który kiedyś tu mieszkał i koncertował, ale podobno od lat nikt go nie widział. Jednym z głównych zadań będzie dotarcie do jego apartamentu, co umożliwi przejście do dalszych lokacji.

Tymczasem eksploruję hotel, otwierając kolejne pokoje i odkrywając tajemne przejścia. Aby tego dokonać, trzeba wejść w interakcje; czasem z obiektem, a najczęściej z którąś ze spotkanych postaci. Jak to zwykle bywa, będą skłonni pomóc w zamian za wykonanie dla nich misji, których poziom nie powinien odstraszać nawet początkujących. Struktura gry jest więc prosta, questy nieskomplikowane, a cały urok zabawy zawiera się w oprawie – muzycznej i wizualnej.
Dla kogo jest The Norwood Suite
O takich grach niektórzy lubią pisać, że są „nie dla każdego”. Trudno temu zaprzeczyć, choć samo określenie jest pozbawione sensu i nic nie wnosi. Zakłada bowiem istnienie gry, filmu, czegokolwiek, co byłoby dobre „dla każdego” i podobało się wszystkim. Jeśli ktoś tak rozumuje, powinien czym prędzej wyskoczyć ze swojej „bańki” mentalnej i rozejrzeć się wokół. Nic nie jest „dla każdego”. The Norwood Suite nie jest tu wyjątkiem.

Właśnie dlatego potrzebujemy wersji demonstracyjnych. Trzeba tu zaznaczyć z uznaniem, że wbrew aktualnym trendom Cosmo D nam je zapewnia, bo każda z jego czterech gier posiada bezpłatne demo. A przypomnę, że Off-Peak, od której zaczęłam, to gra krótka (poniżej godziny), która też pełni funkcję darmowej próbki jego umiejętności. Już przy niej poczułam, że gry Cosmo to „coś dla mnie”, po czym przeszłam dema dwóch kolejnych, by zdecydować, którą kupić. W rezultacie zagrałam w obydwie.
Jeśli The Norwood Suite jest nie dla każdego, to właściwie dla kogo? Na pewno dla tych, którzy czują się dobrze w surrealistycznych klimatach. Trzeba być wrażliwym na dźwięki i obrazy, lubić sztukę i się nią interesować. Jeśli w tym momencie komuś przypomina się Bad Day on the Midway, to jest na właściwym tropie, przynajmniej estetycznym. Mnie też trudno było oprzeć się skojarzeniom z The Residents, zapewne nieprzypadkowym.

Żeby czerpać radość z The Norwood Suite, trzeba lubić muzykę współczesną. Zaznaczam, że dla mnie muzyka to takie zjawisko, które dociera do nas przez uszy. Składa się z dźwięków, nie z fajerwerków, laserów, akrobacji na trapezie ani piór w kształtnym tyłku. Nie podejmuję się przypisać brzmiących tu dźwięków do konkretnych gatunków. Powiem tylko, że aby się nimi cieszyć, trzeba być choć trochę osłuchanym z dżezem i muzyką awangardową albo być z natury otwartym na eksperymenty.
Tu wszystko jest muzyką
W hotelu Norwood wszystko kręci się wokół muzyki. Idąc śladami legendarnego wykonawcy, spotykam członków zespołu, studentów i wykładowców muzyki. Jedni narzekają na „łomot” z dyskoteki, inni za wszelką cenę próbują się tam dostać. Ktoś potrzebuje igły do gramofonu, komuś zabrakło papieru nutowego. Trzeba naprawić pianino, a nawet na nim zagrać. Otwieram szufladę – znajduję partyturę, zaglądam do piekarnika – a tam fortepian, otwieram lodówkę… a tu niespodzianka: jajka i sery.

Motywy muzyczne zdominowały również dekorację hotelu. Tutaj też są plakaty, ale tym razem to dość monotematyczne wariacje na temat pięciolinii, nut i klawiatur. Co krok potykam się o instrumenty muzyczne lub inne źródła dźwięku. Wszystkie pomieszczenia wyposażone są w głośniki, z których nieustannie dobiega muzyka, ale w każdym inny motyw.
Z niemałym zdziwieniem przeczytałam, że ja również współtworzę muzykę, i to nawet – uwaga! – diegetyczną! Jest takie słowo, choć niedouczony edytor podkreśla mi je na czerwono. Chodzi o dźwięki, które słyszą postaci w grze (to ja!), w odróżnieniu od oryginalnej ścieżki dźwiękowej (OST) skomponowanej przez Cosmo D. Co prawda jego kompozycje dobiegają z głośników, ale to ode mnie zależy, co i jak długo w świecie gry będzie grało. Przemieszczając się w przestrzeni, DJ tetelo automatycznie miksuje utwory. W słuchawkach brzmi więc mój własny mix, moja autorska suita.

Na tym nie koniec. Gdy podsłuchuję rozmowy lub inicjuję dialog, na ekranie pojawia się tekst, któremu towarzyszą improwizowane dźwięki imitujące intonację postaci. Cosmo tak to sprytnie urządził, że efekt improwizacji zależy od mojej pozycji, najbliższych instrumentów i muzyki z głośnika. Od początku zauważyłam, że postaci mówią tak, jakby nuciły repertuar Warszawskiej Jesieni. Okazuje się, że to ja nimi dyryguję. Jestem w szoku. Tak się czuł pan Jourdain, gdy mu powiedziano, że mówi prozą.